wtorek, 16 września 2014

Wałęsa. Człowiek z nadziei (2013)


Tytuł: Wałęsa. Człowiek z nadziei
Gatunek: Biograficzny/Dramat
Reżyseria: Andrzej Wajda
Premiera: 4 października 2013 (Polska), 5 września 2013 (świat)
Ocena: 4-/6

W momencie, gdy obok jakiegokolwiek tytułu widzę nazwisko Andrzeja Wajdy, od razu przypominają mi się słowa Abelarda Gizy ze skeczu kabaretu LIMO o ekranizacji "Janka Muzykanta": "Jak mawiał mój mistrz, Andrzej Wajda - spoko, szkoły przyjdą - i ja w to wierzę". Jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów wie, na spółę z Hoffmanem, jak zapełnić sale kinowe. Gdy skończyły się szkolne lektury, panowie poszli w kierunku historii - a ta jest bezdenną studnią pomysłów, z których można skleić niejeden film. Wajda postanowił tym razem ukazać historię noblisty i zarazem swojego przyjaciela - Lecha Wałęsy. Niemalże rok zajęło mi przekonanie samego siebie, bym zabrał się za tę pozycję. Czy było warto?


Do Lecha Wałęsy przybywa włoska dziennikarka, Oriana Fallaci, która chce z nim przeprowadzić wywiad. Z początku niechętny do zwierzeń, współtwórca "Solidarności" opowiada historię swojego życia, od grudnia 1970, poprzez powstanie wolnych związków zawodowych, liczne aresztowania, przesłuchania i stan wojenny, po obrady Okrągłego Stołu i pierwsze wolne wybory III RP.


Z początku łudziłem się, że zobaczę kino pokroju "Karol - człowiek, który został papieżem" Battiato. I choć Wajda świetnie operuje kamerą, perfekcyjnie łączy wątki fabularne z archiwalnymi zapisami wydarzeń PRL-u, a wybiórcze historie pewnie splata w ramy polsko-włoskiego wywiadu, to jednak przez cały seans odnosi się wrażenie, że reżyser nie potrafił zachować neutralności. Zamiast skupić się na dramatycznej i przepełnionej "głupią" odwagą historii Wałęsy, Wajda na siłę stara się wybielić swojego przyjaciela, gloryfikując jego zasługi i stawiając go na zanadto wywyższonym podium. Zamiast słynnej sceny skoku przez płot - dramatyczna ucieczka przed esbecją, zamiast przemilczenia kontrowersyjnej sprawy podpisanych dokumentów - wymuszone strachem i paniką złożenie podpisu przy pełnej nieświadomości ewentualnych konsekwencji, zamiast skupienia się na determinacji prostego elektryka - istna hiperbolizacja jego poczynań i słów, od prostych i trafnych sentencji po przewidywanie przyszłości (niczym oświecony jasnowidz). Wajda przesadza i świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Zamiast na siłę wybielać czyny Wałęsy i swoim obrazem wdawać się w niepotrzebną polemikę z jego dawnymi przyjaciółmi (a aktualnie najbardziej zagorzałymi przeciwnikami), powinien poprzestać na faktach, bo one wybronią się same. W efekcie dramatyczne tło wydarzeń wydaje się być mało istotnym szczegółem, który łatwo przeoczyć, a cała walka z komunistycznym systemem - przy, moim zdaniem, nie do końca dobranej ścieżce dźwiękowej - bliżej ma do historii zbuntowanych nastolatków, aniżeli pełnej poświęceń drogi do wolności. Choć całokształt nie wypada aż tak tragicznie, to po Wajdzie za kamerą i Głowackim, odpowiedzialnym za scenariusz, można było się spodziewać znacznie więcej.


Cała konstrukcja ległaby w gruzach, gdyby nie potrzymali jej swoją naprawdę dobrą grą występujący aktorzy. Robert Więckiewicz doskonale wpasowuje się w rolę Lecha Wałęsy. Na krok nie odstaje od niego Agnieszka Grochowska, świetna aktorka, która postacią Danuty potrafiła udźwignąć ciężar rodzinnego dramatu. Do tego zarazem przekomiczny, jak i przerażający duet Majchrzak-Nawiślak (w tych rolach Kosiński i Zamachowski). Jedyną większą uwagę można mieć do Doroty Wellman, która dobrze wciela się w postać Henryki Krzywonos, jednakże w pewnych momentach, chcąc ukazać jej siłę i charyzmę, popada w skrajnie karykaturalną nadekspresję.
Podsumowując, przyznam szczerze, że zbierałem się niemalże rok w obawie, że film o Wałęsie wyląduje na poziomie przysłowiowego "gniota", jak "1920. Bitwa Warszawska" Hoffmana. Na całe szczęście, Wajda ma większego nosa do obsady i prowadzenia filmu. Prawie dwugodzinny seans mija szybko - stanowczo za szybko, by robić większe wrażenie i zapadać na dłużej w pamięci. I tak, cofając się do słów Gizy, "szkoły przyszły", film się zwrócił, a "edukacyjny plan" na 2013 został wykonany. Ale czy aby na pewno tylko o to tu chodziło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz