wtorek, 9 sierpnia 2016
Kiedy gasną światła (2016)
Tytuł: Kiedy gasną światła (Lights Out)
Gatunek: Horror
Reżyseria: David F. Sandberg
Premiera: 22 lipca 2016 (Polska), 20 lipca 2016 (świat)
Ocena: 2/6
Jeszcze do niedawna udział Jamesa Wana w jakiejkolwiek produkcji (czy to za kamerą, czy nadzorując całokształt) był gwarantem dobrego, naprawdę klimatycznego filmu grozy. Niestety, kolejni twórcy starają się sygnować swoje twory nazwiskiem znanego reżysera, jak tylko się da. W efekcie, James Wan przestał być synonimem pełnego napięcia horroru. Niekończąca się opowieść spod szyldu "Piły", niepotrzebny "Naznaczony: rozdział 3", śmieszna "Annabelle" czy - last but not least - kontynuacja "Obecności" zrobiona metodą kopiuj-wklej - im więcej Jamesa Wana na plakatach, tym gorzej stoi kino grozy. Czy całkiem nieźle zapowiadający się "Lights Out" pozwolił przełamać złą passę?
Wiele lat temu Rebecca opuściła rodzinny dom, mając nadzieję, że raz na zawsze ucieknie od koszmarów i lęków. Przeszłość jednak nie daje o sobie zapomnieć. Gdy jej młodszy brat, Martin, zaczyna źle sypiać, mieć problemy w szkole i uciekać z domu, dziewczyna odkrywa, że jej koszmar z dzieciństwa powrócił. Rebecca musi dowiedzieć się prawdy o tajemniczej Dianie, związanej z jej matką, nim będzie za późno.
"Lights Out" jest przykładem tego, że dobry zwiastun i znane nazwiska potrafią zagwarantować kasowy sukces. Przy skromnym (niecałe 5 mln dolarów) budżecie, obraz Sandberga przyniósł ponad 85 mln zysków. W końcu, jak to mówią, reklama dźwignią handlu. Niestety, w tym przypadku na dobrej reklamie się skończyło, bo choć Sandberg dołączył do grona reżyserów, którzy swoją krótkometrażową produkcję przenieśli na duży ekran, nie potrafił z nią za wiele zdziałać. Bardzo dobry klimat ociekającego napięciem wprowadzenia znika tak szybko, jak się pojawia. Dobry start w tym przypadku okazał się być początkiem iście agonalnego brnięcia do mety.
Z każdą kolejną minutą filmu (a nie ma ich za wiele, jak na kinową produkcję!) jest coraz gorzej. Intrygująca fabuła zmienia się w rozgotowaną papkę, cała tajemnica zostaje odkryta w kilka chwil, a momenty grozy stają się wtórne i, tym samym, nużące. Parę dobrych jumpscares nie potrafi uratować tego tonącego okrętu. Denny finał, podczas którego rozgrywa się dramat o mniejszym zastrzyku emocji, niż relacja Edwarda i Belli w "Zmierzchu", cieszy jedynie tym, że zaraz pojawią się napisy końcowe i będzie można zakończyć seans. Bo kiedy zwiastun okazuje się być straszniejszy od samego filmu, to naprawdę o czymś świadczy (i nie jest to nic dobrego).
Obsadowo bez większych rewelacji. Teresa Palmer stara się za wszelką cenę pokazać, że potrafi zagrać w innych produkcjach, niż młodzieżowe fantasy ("Jestem numerem cztery"), filmy romantyczne ("Miłość i honor"), czy romantyczno-komediowe fantasy ("Wiecznie żywy"). Cóż, nie potrafi. Zawodzi przed kamerą również Maria Bello, która ogromny potencjał swojej postaci chowa za kilkoma wtórnymi minami i gestami. Sytuację ratują młody Gabriel Bateman i Alexander DiPersia. Ten drugi niezaprzeczalnie nadawałby się do jakiejś parodii pełnej sytuacyjnego humoru.
Podsumowując, "Kiedy gasną światła" nie będzie zbyt trafioną pozycją dla miłośników kina grozy. Po seansie nie dziwi, że kopiowanie Jamesa Wana przez Jamesa Wana w "Obecności 2" zbiera całkiem niezłe noty - przy takim poziomie horrorów ciężko mówić o jakiejkolwiek konkurencji.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz