sobota, 23 maja 2015

Kingsman: Tajne służby (2014)

Tytuł: Kingsman: Tajne służby (Kingsman: The Secret Service)

Gatunek: Akcja/Komedia kryminalna
Reżyseria: Matthew Vaughn
Premiera: 13 lutego 2015 (Polska), 13 grudnia 2014 (świat)
Ocena: 6+/6

Matthew Vaughn, reżyser takich znanych tytułów, jak "Gwiezdny pył", "Kick-Ass" i "X-Men: Pierwsza klasa", tym razem przeniósł na duży ekran komiks autorstwa Marka Millara i Dave'a Gibbonsa. Nakręcony za skromne 81 milionów dolarów blockbuster zarobił na świecie ponad pięć razy tyle i spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem. Czy "Kingsman" jest filmem jedynym w swoim rodzaju, czy też stanowi przereklamowany przerost formy nad treścią?


Po śmierci ojca, Eggsy nie ma łatwego życia. Jego matka związuje się z lokalnym przestępcą, który traktuje chłopaka jak zbędny balast. Gdy Eggsy zostaje zatrzymany przez policję, postanawia skontaktować się z dawnym przyjacielem ojca, Harrym. Okazuje się, że Harry jest Kingsmanem - agentem ściśle tajnej organizacji. Eggsy zostaje przez niego zwerbowany, by - po przejściu odpowiednich testów - zajął miejsce niedawno zmarłego przyjaciela Harry'ego, Lancelota. Tymczasem filantrop Valentine wprowadza w życie swój szalony plan, który kosztować może życie milionów ludzi. Jedynymi osobami, którzy mogą go powstrzymać, są Kingsmani.


Kiedy w lipcu 2013 roku zacząłem hobbystycznie recenzować filmy, nie sądziłem, że natrafię kiedykolwiek na obraz, który nie zmieści się w mojej skali ocen. Byłem święcie przekonany, że produkcje, które mogłyby tego dokonać, już dawno powstały i żaden ze współczesnych twórców nie jest w stanie równać się z filmowymi gigantami. Na szczęście kino, niczym życie, pełne jest niespodzianek, a jedną z nich okazał się być "Kingsman: Tajne służby" w reżyserii Matthew Vaughna. Żaden film od ponad dziesięciu lat nie wywołał u mnie takiego zachwytu.


Komedię akcji brytyjskiego reżysera można określić jednym słowem: pastisz. I to pastisz nie byle jaki, lecz od początku do końca przemyślany i dopracowany nawet w najdrobniejszym szczególe. Vaughn w swoim dwugodzinnym arcydziele zmieścił tyle przeróżnych naśladownictw, połączonych perfekcyjną autoironią, że ciężko byłoby wszystko zliczyć. Jeżeli jesteście miłośnikami przygód Bonda (podobnie jak Harry i Valentine), to "Kingsman" będzie dla was perłą w morzu, przywodzącą na myśl dobre, stare kino. Kino, gdzie dżentelmen w idealnie skrojonym garniturze łamie wszelkie prawa fizyki, by uratować świat własnoręcznie lub za pomocą tak wymyślnych gadżetów, których nawet agent Jej Królewskiej Mości mógłby pozazdrościć. Do tego Vaughn dorzucił krwawe kino od Tarantino (scena w kościele to istny majstersztyk), wymyślne postaci od Rodrigueza (Gazelle to wykapana Cherry Darling z "Grindhouse"), epickie walki w garniturze (od czasu pojedynku Neo z klonami Smitha w drugiej części "Matrixa" nie widziałem czegoś tak dobrego, jak scena w barze w "Kingsmanie"), a także trafny humor, przypominający między innymi pierwszą część "Facetów w czerni".


To właśnie humor (niejednokrotnie czarny), cięty dowcip i ogrom sytuacyjnych żartów jest największą bronią Vaughna, wymierzoną we wszystkie produkcje spod szyldu "filmów szpiegowskich". Brytyjczyk wyśmiewa kilkanaście lat kina z nieziemską łatwością i lekkością, jednocześnie nikogo nie obrażając. Dużym plusem jest jego dystans do siebie i całego przedsięwzięcia, dzięki czemu "Kingsman" wypada tak naturalnie. W dodatku, na żartach nie traci fabuła, którą można by streścić tytułem reality show produkcji MTV - "Od zipa do dżentelmena". Taką dosłownie przemianę przechodzi główny bohater, Eggsy, który z nieokrzesanego blokersa balansującego na granicy prawa zmienia się w odzianego w garnitur eleganta, pełnego manier, taktu i (bondowskiego) wdzięku. Sama historia, niosąca gdzieś w tle przestrogę rodem z "Inferna" Dana Browna, intryguje od początku do końca, wciągając widza w poszczególne wątki i tworząc nierozerwalną więź z bohaterami. Poza akcją i komedią znalazło się tu miejsce dla odpowiedniej dramaturgii, wątku przyjaźni i lekcji z morałem. "Kingsman" potrafi zachwycić, zadziwić, rozbawić i porwać z miejsc. A wszystko to przy akompaniamencie genialnej muzyki Jackmana i Margesona, spajającej stare kino szpiegowskie ze współczesnymi blockbusterami.


"Kingsman: Tajne służby" to nie tylko filmowe arcydzieło, ale i zbiór przeróżnych warsztatów aktorskich. W tak dokładnie zaplanowanej produkcji nie mogło być miejsca dla słabych aktorów - i takowych też nie uraczymy nawet przez sekundę na ekranie. Zaczynając od nazwisk mniej znanych, w głównej roli dostaliśmy Tarona Egertona, którego mimika, zachowanie, akcent i gra perfekcyjnie wpasowują się w odgrywaną rolę. Można śmiało powiedzieć, że na jego barkach spoczął największy filmowy ciężar i Egerton poradził z nim sobie po mistrzowsku. Obok, w bardziej epizodycznych rolach, mamy dwie kobiety - młodą Sophie Cookson i rewelacyjną tancerkę Sofię Boutella. Żadna z nich nie ma zamiaru pozostawać w cieniu swoich męskich kompanów na planie, dzięki czemu odgrywane przez nie postaci są bardzo wyraziste i na swój sposób wyjątkowe. Z bardziej znanych osób na ekranie zobaczymy Colina Firtha (w roli, która tylko podkreśla wszechstronność tego aktora), Samuela L. Jacksona (jego Valentine to mistrzowska parodia antagonisty, którego zabójcza przebiegłość jego wprost proporcjonalna do jego autokomizmu), Marka Stronga (jako Merlin, którego nie znacie) i Michaela Caine'a (który, podobnie jak Firth, potwierdza tylko swój wybitny talent). Jako miłośnik "Gwiezdnych Wojen" nie mogę nie wspomnieć o udziale Marka Hamilla - epizodycznym, lecz wyjątkowo zabawnym.


Podsumowując, może i finansowo "Kingsman" nie ustanowił żadnego wielkiego rekordu (zaledwie 202. miejsce w światowym boxoffice - stan na dzień 23.05.2015), lecz jest to pozycja, która bije na głowę wszelką konkurencję ("But it's not that kind of movie."). Rozrywka najwyższych lotów, do której chętnie i często będę wracał. Bo "Kingsman" uzależnia niczym narkotyk - kto raz go obejrzy, długo nie będzie mógł się od niego uwolnić. To lekcja, którą każdy powinien odbyć. W końcu:  

"Manners maketh man."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz