środa, 14 stycznia 2015
Foxcatcher (2014)
Tytuł: Foxcatcher
Gatunek: Biograficzny/Dramat/Sportowy
Reżyseria: Bennett Miller
Premiera: 9 stycznia 2015 (Polska), 19 maja 2014 (świat)
Ocena: 5-/6
To, że na podstawie prawdziwej historii można stworzyć porywający film, wiedzą praktycznie wszyscy. Nic więc dziwnego, że kolejni twórcy chwytają się coraz to wymyślniejszych historii niczym tonący brzytwy. Dużym polem do popisu są filmy sportowe, bo na podstawie nawet sezonowej gwiazdy można stworzyć wyjątkowe widowisko. Bennett Miller w temacie nie jest amatorem - w końcu nie kto inny, jak on, w 2011 zaprezentował widzom swoją produkcję "Moneyball" o managerze klubu baseballowego. Tym razem poszedł w kierunku dyscypliny o wiele mniej popularnej - zapasów. Czy "Foxcatcher" jest naprawdę tak dobry, że aż zgarnął Złotą Palmę za reżyserię i uzyskał trzy nominacje do Złotych Globów?
Mark Schultz to złoty medalista Olimpiady w Los Angeles, który po wygranych mistrzostwach ledwo wiąże koniec z końcem. Dodatkowo, wciąż nie może wyjść z cienia starszego brata, Dave'a, również złotego medalisty, lecz bardziej cenionego w sportowym światku. Pewnego dnia los niespodziewanie uśmiecha się do Marka - dzwoni do niego pracownik Johna du Ponta, multimilionera i filantropa. Du Pont stworzył własny klub zapaśniczy - Foxcatcher - i chce, by młody Schultz do niego dołączył. Zawodnik zgadza się i rozpoczyna ostry trening do zbliżających się Mistrzostw oraz Olimpiady w Seulu. Niestety, znajomość Marka z Johnem nie idzie po ich myśli, a w dodatku do całego projektu zostaje zaangażowany Dave, co prowadzi do konfliktów i - w konsekwencji - nieuchronnej tragedii.
Bennett Miller, podobnie jak wielu twórców gatunku przed nim, dzięki oparciu fabuły o prawdziwą historię (klubu "Foxcatcher") miał zadanie fabularnie ułatwione. Scenariusz napisało życie i teraz wystarczyło to jedynie wydać w odpowiedniej oprawie. W tym Miller spisał się po mistrzowsku, niejednokrotnie niewypowiedziane słowa przekazując za pomocą gestów, scen i pracy mięśni bohaterów. Pierwszy sparing braci Schultz mówi o nich więcej, niż wylewne wstępy, które zajęłyby dodatkowe miejsce na taśmie filmowej. Warunki, w jakich żyje Mark, zdobywca złotego medalu na Olimpiadzie, stanowią najlepszą z możliwych krytykę polityki państwa, które w żaden sposób nie wspiera swoich utalentowanych reprezentantów. Pełna kompleksów postać du Ponta to chodzące uosobienie wybuchowego połączenia nowobogackich fanaberii z chorobliwym patriotyzmem. Wszystko to widz dostaje, jak na talerzu, bez zbędnej zawoalowanej symboliki i wyszukanych metafor. Bohaterowie reprezentują dwa obozy - dla jednego liczy się osiągnięcie celu, podczas gdy drugi całą satysfakcję znajduje w dążeniu do niego. Morały dość utarte, lecz przy warsztacie realizatorskim Millera nabierają jakby dawno niewidzianej świeżości.
"Foxcatcher" świetnie spisuje się jako dramat i choć fabuła mija się trochę z faktami (co zresztą niczym nowym nie jest), całość przebiega całkiem sprawnie. Niestety, zatarł się gdzieś w tym wszystkim sportowy duch walki, jakże charakterystyczny dla tego gatunku. Owszem, samych treningów, sparingów i zapasów na ekranie nie brakuje, ale wszystko to wydaje się być wymuszanymi wstawkami w fabule, która toczy się od nich niezależnie. Tak, jak zazwyczaj do samego końca kibicowało się bohaterom i trzymało kciuki za ich zwycięstwo, tak tutaj wygrane i porażki przyjmuje się z obojętną miną. W dodatku, lepiej nie szukać prawdziwych wydarzeń z klubu Foxcatcher przed obejrzeniem filmu, by nie popsuć sobie niespodzianki, jaką reżyser zostawił na finał, lecz jednocześnie bez znajomości tychże faktów niektóre zwroty w opowiadanej historii mogą wydać się co najmniej dziwne i nielogiczne.
Dużym plusem najnowszego filmu Millera jest obsada. Channing Tatum, o którego najbardziej się obawiałem, świetnie wczuwa się w postać Marka Schultza. Jego twarz, która w wielu wcześniejszych kreacjach przypominała nieruchomy głaz, w końcu zaczęła wyrażać emocje - i to niemałe! Wraz z Markiem Ruffalo napędzają cały film, jego złożoność i dramaturgię. Rozczarowaniem był - o dziwo! - Steve Carell, jednakże nie mam pewności, czy to on nie do końca udźwignął postać du Ponta, czy też tak kiepsko została ona rozpisana w scenariuszu. Niezaprzeczalnie czarny charakter całego przedsięwzięcia, zakompleksiony schizofrenik z manią wielkości, pełen dziwactw i fanaberii, dodatkowo uzależniony od alkoholu i narkotyków, destrukcyjnie działający na otoczenie - takiego du Ponta spodziewać się można było na ekranie, a dostaje się co najwyżej jego namiastkę. Postać, która mogłaby jednocześnie fascynować i przerażać, w obrazie Millera jedynie dziwi i jest chodzącą sprzecznością. Postępująca schizofrenia i mania prześladowcza w filmie została zaprezentowana powierzchownie, przez co du Pontowi bliżej do niedorozwiniętego dziecka aniżeli zabójczo nieobliczalnej osoby.
Podsumowując, "Foxcatcher" jako dramat stoi na wysokim poziomie, lecz jako widowisko sportowe jest co najwyżej średni. Widz skupia się bardziej na emocjach, jakie towarzyszą skomplikowanej relacji braci, niż na przygotowaniach do zbliżających się Mistrzostw. Po seansie odczuwa się współczucie wobec losów wybitnych sportowców, a optymizm, który nieodzownie towarzyszy filmom z tego gatunku, zaciera się gdzieś w odmętach rodzinnej tragedii. "Foxcatcher" jest filmem dobrym, ale do "wybitnego" to mu wiele brakuje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz